AUTOR: KUBA WIŚNIEWSKI 2015-08-21 ARTYKUŁ OPUBLIKOWANY W MAGAZYNIE RUNNER’S WORLD
Angelika Cichocka, zdobywając srebro halowych mistrzostw świata w Sopocie w 2014 roku, stała się najbardziej rozpoznawalną biegaczką w Polsce. Droga do tego sukcesu była kręta. Opowiedziała nam o trudnych decyzjach, jakie musiała podjąć i walce o najwyższe cele.
Czasem to przypadek zmienia nasze życie. Pewnego dnia wygrywasz w totka lub wręcz przeciwnie – spada Ci na głowę cegła. Ktoś spotyka miłość swojego życia w pociągu, kogoś innego w tym samym pociągu dopada wirus. W sporcie wyczynowym, a tym bardziej w bieganiu, nie ma przypadków. O swoim pechu mówią przegrani. Wygrywają ci, którzy wierzą i pracują. I którzy w odpowiednim momencie decydują się na zmianę. Angelika w lipcu 2014 roku mogłaby próbować zdobyć po raz kolejny mistrzostwo kraju i nie byłoby tej historii. To trochę nudne, ale z drugiej strony bardzo miłe – być znowu najszybszą biegaczką na 800 metrów nad Wisłą. Niejeden sportowiec czułby się spełniony, kiedy po raz czwarty z rzędu byłby najlepszy w swojej dziedzinie w Polsce. Ale nie Cichocka.
Zmiana 1: Nastawienie
Dziewczyna z kaszubskiej wioski Mściszewice, reprezentantka małego ULKS Talex Borzytuchom, zaczęła biegać stosunkowo późno, bo pod koniec szkoły średniej. Mocny, ale i rozsądny trening pierwszego trenera Jarosława Ścigały przynosi mistrzowskie tytuły – najpierw w juniorkach, potem w kategorii młodzieżowej, wreszcie w seniorskiej.
W 2010 r. wszyscy eksperci są pod wrażeniem, kiedy 22-letnia Angela na twardej hali w Spale biegnie 2 minuty na 800 metrów i wypełnia minimum na „dorosłe” mistrzostwa świata w Dausze. Można by powiedzieć, że mistrzostwa w Katarze to pech do kwadratu, że zabrakło szczęścia, że sukces był na wyciągnięcie ręki.
Najpierw świetny bieg w półfinale i awans do najlepszej szóstki na świecie. Chwilę potem literki DQ na tablicy wyników przy nazwisku Cichocka. Według sędziego Angelika, walcząca o pozycję z Ukrainką Lupu, przekroczyła przepisy. Mimo walki do upadłego i radości na mecie, po kilkunastu minutach dowiaduje się, że wróci do domu z niczym. Protest polskiej ekipy zostaje odrzucony nawet bez obejrzenia zapisu wideo.
W „Dzienniku Bałtyckim” symptomatyczny tytuł: „Dramat Angeliki Cichockiej: mógł być tytuł, jest dyskwalifikacja”. „Następne sezony były niezłe, ale czegoś ciągle brakowało. Nie dostawałam się do finałów imprez mistrzowskich na świecie lub brakowało mi trochę do uzyskania minimum, by na nie pojechać.
Mimo sukcesów na krajowym podwórku stwierdziliśmy wspólnie z trenerem Ścigałą, że musimy się rozstać. To była bardzo trudna decyzja” – wspomina Angelika.
Zmiana 2: Trener
Koniec kariery wydaje się najbardziej logicznym rozwiązaniem. Koniec współpracy z wieloletnim trenerem. Koniec płacenia przez Polski Związek Lekkiej Atletyki za szkolenie na obozach zagranicznych, od których zależy rozwój sportowy. Mówi się, że zawodniczka już nie jest młoda i obiecująca, że przecież nigdy nie zdobyła medalu na międzynarodowej imprezie.
W lipcu 2013 r. kolejne złoto mistrzostw Polski przy niemal pustych trybunach w Toruniu – to zdecydowanie za mało, by żyć ze sportu. „Życiówki” praktycznie stoją w miejscu, a wszyscy naokoło wypominają, że wciąż nie może złamać granicy 2 minut na 800 metrów. Za dalsze szkolenie trzeba płacić z własnej kieszeni albo rozstać się z bieganiem wyczynowym.
Podobnych historii w przeszłości było wiele. Kto, oprócz statystyków i trenerów, pamięta o medalistach mistrzostw Polski sprzed kilkunastu lat? Wszyscy ci pomagają, gdy wygrywasz. W tej sytuacji łatwo jest stać się tylko biernym uczestnikiem swojej kariery.
Wyczynowi biegacze w Polsce często są kierowani: przez trenerów, menedżerów, czasem działaczy klubów. Żyją w innym świecie, wydaje się, że sami nie podejmują decyzji o swoim życiu. Jeżdżą ze zgrupowania na zgrupowanie. W domu są gośćmi. Czekają na stypendium, zdają się na działania i zdanie innych. Ich rolą jest ciężko pracować i dobrze pobiec na zawodach. Cała reszta jest dla nich niepotrzebną, męczącą komplikacją.
Jesienią 2013 roku Angelika musi wreszcie sama zdecydować, jak ma wyglądać jej sportowe życie. Czuje, że ma potencjał, że nie jest jeszcze za stara czy wyeksploatowana jako zawodniczka. Nawiązuje współpracę z Tomaszem Lewandowskim, bratem i trenerem Marcina – mistrza Europy na 800 metrów. To nie jest tak, że on zabiega o Angelikę. To ona musi prosić o przyjęcie do grupy.
Zmiana 3: Przygotowanie
Tomek wymaga wiele od siebie, ale i od zawodników. Jest perfekcjonistą, ma swoją wizję i nie godzi się na kompromisy. Angelika wie, że nie będzie w grupie najważniejsza, wie, że powinna zainwestować swoje oszczędności w wyjazdy, wie, że musi sama poszukać wsparcia poza PZLA, bo na szkolenie centralne nie ma szans.
„Życzliwi” ostrzegają, że zmiana jest pochopna. „Teoretycznie już od dawna wiedziałam, czego chce dokonać w swoim życiu i jak nim kierować – mówi dziś Angelika. – To jednak przestało być tylko gadanie o tym, czego chcę. W końcu zaczęłam to robić”.
Z pomocą przyjaciółki biegaczka zakłada fanpage na Facebooku i szuka sponsora. Ma dyżurną prezentację, w której jest informacja, ile medali mistrzostw Polski już zdobyła i co ewentualny sponsor może zyskać.
To nie takie łatwe zachęcić kogoś do wyłożenia pieniędzy na dyscyplinę rozgrywaną na stadionie i na zawodniczkę, która jest dla wielu kibiców anonimowa. Biegi uliczne w Polsce gromadzą tysiące uczestników i o wiele łatwiej o wsparcie dla popularnych maratończyków. W trudnych chwilach Angelice pomaga dystans do siebie samej. Nawet gdy nie jest jej do śmiechu, potrafi zarażać śmiechem innych. Plany życiowe na przyszłość trzeba odłożyć i zainwestować w siebie. Angela przeznacza część oszczędności odkładanych na realizację prywatnych marzeń na wylot do Etiopii, gdzie jedzie Lewandowski Team.
Głównym celem jest baza przygotowawcza do sezonu letniego, a sprawdzianem mają być lutowe mistrzostwa Polski w hali i próba uzyskania minimum na halowe mistrzostwa świata w Sopocie. Podczas eksperymentalnego obozu w Afryce, pierwszy raz na wysokości ponad 2500 m n.p.m., biega się potwornie ciężko. Każdy szybszy trening oznacza niedotlenienie. Osiągnięcie przeciętnego tempa jest wyzwaniem.
„Mimo tego, że ufałam Tomkowi i jego treningowi, zadawałam sobie pytanie, czy to ma w ogóle sens. Najgorsza była właśnie ta niepewność – przyznaje Angela. – Po sesji podbiegów nie mogłam się podnieść z ziemi. Zwykłe rozbieganie dzieliłam na kilka części. Musiałam wiele rzeczy przewartościować, nie tylko treningowych”.
„Zobaczyłam, w jakiej okropnej biedzie mieszkają i trenują Etiopczycy. Niby wiedziałam z telewizji, jak wygląda tu życie, ale gdy zobaczyłam wszystko na własne oczy, zrobiło mi się wstyd, że narzekamy czasem na błahostki” – wspomina Angelika.
To zmusza do refleksji nad sobą i daje siłę do pracy. Siła – słowo klucz, gdy mówi się o dystansie 800 metrów. Łączy szybkość i wytrzymałość, które na dystansie dwóch okrążeń same w sobie byłyby niczym. Siła pozwala w ułamku sekundy na wyrobienie sobie pozycji w stawce i sam atak przed linią mety. To kwintesencja 800 metrów, gdzie na błędy nie można sobie pozwolić, a kontakt z przeciwnikiem jest namacalny.
„Myślę, że każda kobieta rodzi się silna – śmieje się dziś Cichocka. – Na każdym etapie życia trzeba o coś walczyć. Nawet jeśli czasem nie wychodzi, liczy się to, że podjęłyśmy próbę. Bierność i patrzenie na sprawy z boku nic nie wnosi. Działanie daje siłę, porażki uczą, a zwycięstwa motywują”.
Zmiana 4: Fryzura
W marcu 2014 roku po raz pierwszy halowe mistrzostwa świata w lekkiej atletyce odbywają się w Polsce. Na tę okazję w Sopocie zainstalowana zostaje nowoczesna bieżnia, która w przyszłości poleci do Torunia, by służyć nowym pokoleniom biegaczy. Presja na wyniki Polaków jest spora, a Angelika, po bardzo dobrej serii startów na mityngach w Europie i świetnym biegu na mistrzostwach kraju, ma po raz kolejny w życiu szansę na wejście do finału wielkiej imprezy.
Eliminacje odbywają się niemal dokładnie 4 lata po fatalnym starcie w Dausze. Tym razem Angelika nie pozwala sobie na dekoncentrację. Wygrany półfinał zaskakuje część komentujących zawody dziennikarzy, również tych z Polski, którzy wcześniej nie wiedzieli, kim jest dziewczyna z blond warkoczem. Zwycięstwo w wypełnionej po brzegi hali Sopocie, przy ogłuszającym dopingu kibiców, smakuje szczególnie. W wielkim finale na Polkę czeka między innymi Natalia Lupu, która 4 lata wcześniej pośrednio spowodowała dyskwalifikację polskiej biegaczki.
„Cały czas myślałam, żeby walczyć do ostatniego metra, analizować, co się dzieje i szybko reagować. Starałam się zachować trzeźwy umysł i nie dać się zablokować. Najważniejsze, że udało mi się znaleźć miejsce na ostatnich metrach. Było to ryzykowne posunięcie, walczyłam na łokcie z rywalką, ale nie miałam innego wyjścia” – wspomina Angelika, która jeszcze 150 metrów przed metą była na czwartym miejscu. Angelika tym razem nie biegnie w długim warkoczu. Upina sobie włosy, podobnie jak to wcześniej robi z włosami Kamili Lićwinko, złotej medalistki w skoku wzwyż.
W zamian mistrzyni świata maluje Angeli paznokcie w narodowe barwy. Dobra wróżba, ale na bieżni trzeba pokazać swoją siłę bez niczyjej pomocy. „Pamiętam, że po przekroczeniu mety w ułamku sekundy miałam kilka myśli. Pierwsza: mam nadzieję, że żadna z dziewczyn nie włożyła mi głowy »na kratach« i że mam srebro. Druga: oby nie było dyskwalifikacji za przekroczenie toru. Trzecia: nie mam złota, Amerykanka wygrała, a tak niewiele zabrakło!”.
Srebrny medal halowych mistrzostw świata wisi na szyi Polki. Historię, dokładnie po 4 latach od zawodów w Katarze, udaje się odwrócić, chociaż uderza rykoszetem i z początku nie pozwala na pełną radość. W pół godziny po finale kobiet wicemistrzostwo świata na 800 m zdobywa Adam Kszczot. Trzeci na mecie Marcin Lewandowski, kolega grupowy Angeliki, w pięknym stylu wydziera brązowy medal. Jednak po kilku minutach zostaje zdyskwalifikowany za przekroczenie bieżni.
Może dlatego zdobycie wicemistrzostwa świata dociera do Angeliki dopiero o 4 nad ranem. W hotelu, w trakcie nieprzespanej z emocji nocy, patrzy na medal leżący na biurku. Teraz wierzy, że jest naprawdę jej. Zwyczajnie można wreszcie zapłakać ze szczęścia.
Zmiana 5: Cel
„Co tak naprawdę zmieniło się przez ostatnie pół roku?” – dopytuję się Angeliki przed wylotem na kolejny obóz, tym razem w amerykańskim Flagstaff.
„Zmiany były na różnych poziomach, nie tylko czysto treningowych. W Etiopii musiałam nauczyć się pokory i cierpliwości. Przestałam skupiać się na konkretnym wyniku, wiem, że rekord życiowy nie jest najważniejszą rzeczą, kiedy się myśli o mistrzostwie. W ostatnich miesiącach połączyłam też wiele rzeczy sportowych i pozasportowych w jedną całość. Podpisałam umowę sponsorską z Innova Capital. Wzmocniłam się psychicznie, przewartościowałam wiele rzeczy w głowie, po prostu dojrzałam. Nauczyłam się widzieć wszystko w ostrzejszych barwach”.
Biegaczka odzyskuje zaufanie i wsparcie PZLA. Mimo że w Sopocie wbiegła do historii polskiej lekkiej atletyki, przyznaje bez żadnego fałszu, że musi jeszcze pracować, by wspiąć się i potem utrzymać na mistrzowskim poziomie… Nie skupia się jednak na tym, czego jej brakuje, ale raczej na tym, jak blisko jest już celu. „Medal igrzysk olimpijskich zdobywali ludzie, którzy mają dwie ręce i dwie nogi. Tak jak ja” – śmieje się Angela.
AUTOR: KUBA WIŚNIEWSKI 2015-08-21 CAŁY ARTYKUŁ OPUBLIKOWANY W MAGAZYNIE RUNNER’S WORLD
[…] Przeczytaj także: Angelika Cichocka: O sztuce dokonywania zmian […]